WIADOMOŚCI MEDIALNE SPOŁECZNE
Co dalej z protestem przeciw podatkowi od reklam? „Potrzeba mocnego zewnętrznego nacisku i odcięcia tlenu politykom”
W środę, 10 lutego 2021 roku prywatni nadawcy telewizyjni, radiowi i wydawcy internetowi na dobę wstrzymali działania, protestując przeciw podatkowi od reklam. W akcję włączyli się wszyscy najwięksi nadawcy komercyjni, w tym m.in. Telewizja Polsat, Grupa TVN Discovery Polska, TV Puls. Protesty popierają także mniejsi komercyjni nadawcy (zarówno z kapitałem polskim, jak i zagranicznym), ale m.in. z powodów technicznych nie byli w stanie w trybie nagłym przerwać programu.
Zmian w ramówkach nie wprowadziła Telewizja Polska, a także m.in. Telewizja Trwam, czy Telewizja wPolsce.pl.
Prof. Dąbała: przy mocnej reakcji rząd się zastanowi
Czy te działania mogą przynieść spodziewany efekt, a rząd ustąpi? Prof. Jacek Dąbała – medioznawca, audytor rynku mediów, kierownik Katedry Warsztatu Medialnego i Aksjologii na KUL – mówi nam: – Jeżeli reakcja zewnętrzna, na poziomie medialno-politycznym, będzie bardzo mocna i zdecydowana, sądzę, że władza zastanowi się, jak można temat podatku dla mediów rozwiązać pokojowo. Nie wydaje mi się jednak, aby bez tego rodzaju wsparcia zewnętrznego ta władza zechciała cokolwiek „odpuścić”.
Zdaniem prof. Dąbały media nie zrobiły jeszcze wszystkiego, co było możliwe w tej sprawie. – Pozostało jeszcze sporo rzeczy do zrobienia. Powiem tak: same media muszą na początek wewnętrzne zmienić swój sposób myślenia, to będzie być może najtrudniejsze. Moim zdaniem redaktorzy, redaktorzy naczelni i gwiazdy dziennikarstwa muszą nauczyć się większej pokory, lepszego komunikowania ze społeczeństwem. To syndrom wewnętrznego kręgu, który trochę zamyka kreatywność, trochę odcina dziennikarstwo od zwykłych ludzi. Można zrobić jeszcze bardzo wiele, ale na pewno nie można zrezygnować z działań w interesie społecznym, z walki o przetrwanie niezależnych od władzy mediów. W interesie finansowym zawsze można się porozumieć, to są sprawy, które można dogadywać przy stole. Trzeba jednak dostrzegać skalę rozmowy, ponieważ media prywatne są różne – z kapitałem zagranicznym i polskim, bogate i biedne, ale zawsze są to polskie media, z polskimi dziennikarzami.
Ale to nie wszystko: należy jeszcze odciąć się od języka wrogiej propagandy i wspólnie popatrzeć na realne dochody i płacone podatki transparentnie – mówi prof. Jacek Dąbała. – Nie wolno zniszczyć polityczną grą chociażby jednego niezależnego medium, to warunek porozumienia. Bez rozmowy z szeroką reprezentacją mediów nie będzie zgody na tego typu działanie, rząd dostaje to wyraźnie do zrozumienia.
W środę i czwartek w przestrzeni medialnej zaczęła pojawiać się narracja strony rządowej, zestawiająca wysokie zarobki szefostwa koncernów medialnych z rzekomo niskimi podatkami, płaconym przez zarządzane przez nich firmy.
– Nie sądzę, by ta narracja przebiła się szerzej. Przebije się przede wszystkim do elektoratu obecnej władzy. Nie sądzę też, żeby naruszyła trzeźwiejsze spojrzenie ludzi, nie sprzyjających władzy. Bo to jest narracja propagandowa, siłą rzeczy skazana na określoną „klientelę”. Jakieś drobne grupy mogą się tym zainteresować, lecz nie sądzę, by ktoś myślący rozsądnie, z dystansem, dał się nabrać na takie „cienkie numery” – podsumowuje prof. Jacek Dąbała.
Bierzyński: nie zapraszać do studia polityków
Fundamentalną decyzję, która teraz stoi przed wszystkimi redakcjami, a także przed redaktorami naczelnymi w Polsce można sformułować następująco: czy media podejmą wyzwanie czy też nie. Tak uważa Jakub Bierzyński, socjolog, komentator rynku mediów, CEO domu mediowego OMD.
– Chcąc nie chcąc, stając się zwierzyną łowną dla autorytarnej władzy, wolne media w Polsce wyszły z roli, w której zawsze chciały być i przestały być bezstronnymi obserwatorami, stały się stroną politycznego sporu. Nie ze swojej winy, naturalnie – podkreśla Jakub Bierzyński. – Pytanie do mediów, co zrobią w tej sytuacji: albo będą udawać, że są jakieś standardy i będą bronili tych standardów, dalej będziemy zapraszać do studia wrogich sobie polityków, robiąc im popularność – albo nie – dodaje.
Bierzyński podkreśla: mitem jest, że gdy dziennikarz zaprosi polityka do studia, zada mu trudne pytanie – to ten polityk się skompromituje, nie potrafiąc na nie odpowiedzieć.
– To nieprawda. Owszem, zada mu pytanie, ale polityk w oczy mu skłamie. I co? Kompletnie nic się nie wydarzy, bo redakcje nie są w stanie wyłapać wszystkich kłamstw, ludzie nie wiedzą, kiedy polityk kłamie, a kiedy mówi prawdę. Mało tego: im bardziej jest agresywny, tym lepiej – bo staje się bohaterem memów, a inne redakcje zapraszają „kontrowersyjnego polityka”. On na tym zyskuje, gdyż buduje sobie w ten sposób rozpoznawalność i popularność. Proszę zobaczyć niedawne starcie Kamila Bortniczuka i Roberta Mazurka (Mazurek wyszedł ze studia, gdy polityk nie odpowiadał na jego pytania – przyp. JK) . Wygrał Bortniczuk, bo to on jest teraz na ustach wszystkich.
„Media nie zrobiły prawie nic”
Zdaniem naszego rozmówcy – politycy mają tylko „jedną rzecz, której chcą od mediów: studio i publiczność”. – Reszta jest naprawdę kompletnie nieważna. Dopóty, dopóki dziennikarze dają politykom to najcenniejsze dobro za darmo, samemu będąc zwierzyną łowną w tej grze – nie ma mowy o nacisku na polityków.
Inną sprawą jest to, że media nie zrobiły niemal nic w sprawie podatku od reklam. – Na razie wykonały jednodniowy symbol, o którym za tydzień nikt nie będzie pamiętał. Politycy prawicy poważnie potraktują postulaty dopiero, gdy nastąpi istotne tąpnięcie w sondażach wyborczych. W tej grze jest tylko jeden cel: władza. Słupki w sondażach dają władzę, więc jeśli te słupki nie pękną o 5 punktów procentowych, politycy nie przejmą się tym. Co więcej: zinterpretują to jeszcze jako zachętę, żeby zniszczyć media. Media muszą „odciąć im tlen”, przestając zapraszać – uważa Jakub Bierzyński.
W całej tej historii pojawia się jeszcze jeden element: Platforma Obywatelska, żądająca likwidacji TVP Info. – To nie jest postulat nowy. Ale naprawdę nie ma to żadnego większego znaczenia. PO chce po prostu wyjść z narożnika, z niemocy. Samą telewizją publiczną nie da się wygrać wyborów, a odbiorca TVP Info jest dla rządzących nieinteresujący z punktu widzenia politycznego, bo to są ludzie, którzy i tak będą na nas głosować. Żeby wygrać wybory trzeba iść do TVN-u. I wracamy do punktu wyjścia: należy ich po prostu nie zapraszać – podsumowuje nasz rozmówca.
Żakowski: projekt zdechnie, jak znam PiS
Co będzie dalej z projektem podatku od reklam? – Ja myślę, że on po prostu zdechnie. PiS albo go wycofa, albo skaże na kompletne zapomnienie. Jak znam Prawo i Sprawiedliwość, to oni nie będą kontynuowali tego pomysłu, widząc tak silny opór – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl publicysta Jacek Żakowski. – Coś podobnego stało się np. z pomysłem podziału Mazowsza, w tej sprawie także nie będzie woli politycznej. I to będzie dobre, że te przepisy nie powstaną i nie wejdą w życie: tego sobie przecież życzymy.
Zdaniem Żakowskiego to, co było do zrobienia w kwestii protestów, zostało już zrobione. – Zawsze można oczywiście wyobrażać sobie różne eskalacje protestu, głodówki itd., ale ja sobie jakoś tego nie wyobrażam. Wywarliśmy w środę piorunujący efekt, także za granica. Przewiduję, że reakcja zagraniczna będzie bardzo radykalna. Spodziewam się szeregu różnych uchwał i wypowiedzi, ale także presji dyplomatycznej, wywieranej przez kraje na nasz rząd.
Jacek Żakowski podkreśla, że wszystkie państwa „stabilnej demokracji” od 2008 roku pomagają ekonomicznie swoim mediom, w rozmaitych formach. – Każdy znajduje jakąś swoją formułę, w której funkcjonuje. Posunięcia PiS radykalnie odstają od nastroju całego Zachodu, który pomaga i podtrzymuje system. Nasz rząd zachował się tak, jakby premier Morawiecki przyjechał do Brukseli w środku zimy w kąpielówkach. To będzie wywoływało radykalne reakcje, my już naprawdę dużo robić nie musimy – kończy Żakowski.
We wtorek po południu blisko 40 firm prywatnych z sektora mediów wydało wspólne oświadczenie, w którym oceniło, że podatek od wpływów reklamowych „to po prostu haracz, uderzający w polskiego widza, słuchacza, czytelnika i internautę, a także polskie produkcje, kulturę, rozrywkę, sport oraz media”. – Skandaliczne jest również niesymetryczne i selektywne obciążenie poszczególnych firm. Dodatkowo niedopuszczalna w państwie prawa jest próba zmiany warunków koncesyjnych w okresie ich obowiązywania – skomentowano.
Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, prezes Izby Wydawców Prasy – Bogusław Chrabota – w felietonie zaapelował, aby rząd ze swych planów się wycofał, bo „niszczenie sfery wolności prasy będzie zabójcze dla polskiej gospodarki i demokracji”. W rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Chrabota zaznaczył: – Skala tej akcji powinna dać do myślenia zarówno konsumentom mediów, jak i rządzącym. Ta regulacja to błąd. Niesprawiedliwy rewanż za to, ze jesteśmy krytyczni wobec władzy. Osłabi polską gospodarkę i jakość polskiej demokracji.
Różne stawki i progi podatku reklamowego
Na początku lutego do wykazu prac legislacyjnych rządu wpisano projekt ustawy, której konsekwencją będzie wprowadzenie składki od przychodów reklamowychj. Chodzi o projekt ustawy o dodatkowych przychodach Narodowego Funduszu Zdrowia, Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków oraz utworzeniu Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów.
Podatek od wpływów reklamowych w mediach pozainternetowych ma obejmować wszystkie podmioty, które przekroczą określony próg rocznych wpływów.
Od wpływów z reklam w telewizji, radiu, kinach i na outdoorze powyżej 1 mln zł będą obowiązywać takie stawki: – 7,5 proc. od wpływów do 50 mln zł (po przekroczeniu progu wynoszącego 1 mln zł), – 10 proc. od wpływów powyżej 50 mln zł. Wyższe będą stawki w przypadku reklam towarów kwalifikowanych (produktów medycznych, leczniczych, suplementów diety i napojów słodzonych): 10 proc. od wpływów do 50 mln zł (bez żadnego dolnego progu), 15 proc. od wpływów powyżej 50 mln zł.
W prasie będą obowiązywały niższe stawki podatku reklamowego: 2 proc. od wpływów do 30 mln zł (powyżej progu 15 mln zł), 6 proc. od wpływów powyżej 30 mln zł. Za wpływy z reklam towarów kwalifikowanych stawki wynoszą: 4 proc. od wpływów do 30 mln zł, 12 proc. od wpływów powyżej 30 mln zł.
W internecie podatek od przychodów reklamowych będzie obowiązywał podmioty, które w zeszłym roku obrotowych na całym świecie zanotowały ponad 750 mln euro wpływów, a w Polsce – powyżej 5 mln euro przychodów z reklam internetowych (należy spełniać oba warunki). Stawka podatku wyniesie 5 proc. Będzie on naliczany tylko od przychodów z reklam wyświetlanych internautom w Polsce.
Podatek ma wejść w życie z początkiem lipca, a w przyszłym roku przynieść ok. 800 mln zł. Resort finansów do 16 lutego czeka na opinie dotyczące projektu.
Za pobór podatku reklamowego będzie odpowiadała skarbówka w Bielsku-Białej. Podatek od reklam internetowych będzie opłacany do 25 lutego za poprzedni rok, a w przypadku reklam w pozostałych mediach zobowiązane podmioty będą do 25 lipca uiszczać zaliczkę za pierwsze półrocze, a do 25 stycznia płacić resztę daniny za cały miniony rok.
Środki uzyskane z nowej daniny mają trafiać w trzy miejsce. Połowa będzie przekazywana do Narodowego Funduszu Zdrowia, 35 proc. – do nowo utworzonego Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów, a 15 proc. – do Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków.