NAJNOWSZE WIADOMOŚCI FINANSOWE
Ile Kowalski bierze pod stołem?
Źródło: Pexels, Fot: Nishant AnejaPółtora miliona Polaków dostaje większą pensję, niż ma w umowie. Przedsiębiorca mówi pracownikowi, że na etacie może dostać X, a do ręki X plus Y. Pracownik ma „wybór”: cały dochód oskładkowany i opodatkowany, czy część – lub całość – do ręki. Ale to tylko jedna strona medalu.Mówisz „szara strefa”, myślisz „majster”, który robił na gębę bez paragonu, miał robić na umówioną kwotę, a potem koszty jakoś wzrosły. A parę lat później inny majster zapytał „kto panu/pani tak schrzanił instalację elektryczną?”.Tak, to jest szara strefa, a właściwie jej część. Bo eksperci z Polskiego Instytutu Ekonomicznego dzielą szarą strefę na trzy przestrzenie.Pierwsza jest nielegalna. To prostytucja (sutenerstwo, stręczycielstwo, kuplerstwo), handel narkotykami, nielegalny handel bronią.Druga przestrzeń to tak zwana ukryta działalność przedsiębiorstw. Wiecie: „panie, a może być bez faktury?”.Nas na potrzeby tego tekstu najbardziej interesuje trzecia przestrzeń szarej strefy – nieewidencjonowanego wynagradzania pracowników.
Czyli po ludzku – robota na czarno bez umowy, z częścią wynagrodzenia wypłacaną pod stołem.
Według GUS w 2018 roku w szarej strefie pracowało 880 tysięcy ludzi, czyli około 5,4 proc. wszystkich pracujących. To naprawdę sporo, choć Polska apogeum szarej strefy ma już za sobą.BYLIŚMY BIEDNIW 1995 roku na czarno pracowało w naszym kraju prawie 2,2 mln ludzi! Wraz z rozwojem gospodarczym ich liczba spadała. A warto pamiętać, że szara strefa – o czym w raporcie „Szara strefa 2020” piszą eksperci z Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych – to domena państw rozwijających się. 95 proc. wszystkich zatrudnionych w szarej strefie na świecie przypada właśnie na kraje biedne! I Polska połowy lat 90-tych była właśnie krajem rozwijającym się. Po prostu – ubogim.Nagły spadek szarej strefy widać zwłaszcza po roku 2004 (z 1,3 mln do 780 tys.). Weszliśmy do Unii, której kraje otworzyły swoje rynki pracy dla pracowników z Polski.Jak wygląda dziś szara strefa?Główny Urząd Statystyczny dzieli tak zwaną pracę nierejestrowaną (czyli pracę na czarno po prostu) na pracę główną i pracę dodatkową. Dzięki temu możemy wiedzieć, ile osób w szarej strefie tylko dorabia, a dla ilu jest to jedyne źródło utrzymania. W 2017 jedynie na czarno pracowało w Polsce 420 tys. osób. Praca „na gębę” była zajęciem dodatkowym dla kolejnych 460 tys. ludzi.Jakie są „siedliska” szarej strefy? Najczęściej na czarno pracuje się przy pracach ogrodowych i rolnych (15 proc. wszystkich pracowników szarej strefy było zatrudnionych właśnie tam). Dalej – i to już nie powinno dziwić – znajdują się remonty (11 proc.), usługi budowlane (9 proc.), opieka nad dzieckiem (9 proc.), usługi sąsiedzkie (8 proc.), czy usługi gastronomiczne (6 proc.).A dlaczego ludzie wybierają pracę na czarno? Według samych pracujących najczęściej kusi ich po prostu wyższa pensja proponowana przez pracodawcę (38 proc. pytanych). Jak to działa? Przedsiębiorca, który ma w ręku wszystkie karty, mówi pracownikowi, że może wygospodarować tyle a tyle na jego etat. Pracownik może zdecydować, czy chce, aby jego dochód był w pełni oskładkowany i opodatkowany, czy po prostu zostanie dostanie całą wypłatę do ręki.
35 proc. pytanych pracujących na czarno twierdziło, że nie może znaleźć legalnego zatrudnienia. 33 proc. z kolei mówiło, że decydowali się pracować na czarno z powodu niewystarczających dochodów.
Warto zauważyć, że motywacje jeśli chodzi o zarobkowanie w szarej strefie mogą się krzyżować. 17 proc. obawiało się utraty niektórych świadczeń, a 13 proc. mówiło, że wynika to z „innej sytuacji rodzinnej bądź życiowej”.Zwłaszcza dwie ostatnie kategorie wydają się istotne. Pierwsza dotyczy obawy przed utratą zasiłków. W drugiej grupie natomiast zapewne – przynajmniej w części – mieszczą się osoby unikające egzekucji komorniczej bądź alimentów. Do grupy pracującej na czarno z powodu sytuacji „rodzinnej bądź życiowej” należało nieco ponad 100 tys. osób. Wiele tysięcy spośród nich to mogą być osoby unikające płacenia zobowiązań.PRACA NA CZARNO A WYPŁATA POD STOŁEMNo dobrze, a co z płaceniem pod stołem? To nieco inna kategoria niż praca na czarno, ponieważ jest to praca „na etacie”, z tym tylko wyjątkiem, że część pensji jest wypłacana poza oficjalnymi rejestrami.Na początku maja ukazało się pierwsze opracowanie tego problemu w Polsce. Raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego wylicza, że 1,4 mln zatrudnionych na umowę o pracę (12 proc. tej grupy) dostaje większe pieniądze niż te na umowie. W 2018 roku (dane są właśnie z tego okresu) 6 proc. wszystkich wynagrodzeń w Polskiej gospodarce było wypłacanych właśnie pod stołem. Suma wypłat wynosiła 34 mld zł, czyli równowartość 1,6 proc. polskiego PKB.Gdybyśmy doszacowali wypłaty „spod stołu”, średnia pensja w 2018 roku byłaby wyższa o 240 zł. Średnio wypłacana pensja pod stołem wynosiła bowiem „aż” 1971 zł. Niestety PIE nie dysponuje danymi na temat rozkładu pensji. Nie wiadomo więc, ile osób dostaje po kilkaset złotych, a ile po na przykład kilka tysięcy. Możliwe jest, że niewielka grupa osób zarabiających spore pieniądze poza oficjalnym obiegiem znacznie zawyża średnią (tak zresztą się dzieje na przykład ze średnią krajową: w górę ciągną ją najbogatsi).Gdzie najchętniej płaci się poza umowami? PIE nie ma dokładnych danych na ten temat, eksperci jednak podejrzewają, że zjawisko jest szczególnie nasilone tam, gdzie najwięcej „w papierach” jest płacy minimalnej.Obecnie minimalna krajowa wynosi 2800 zł brutto, co daje około 2060 zł na rękę. Według danych GUS pensję minimalną w 2019 roku (najświeższe dane) otrzymywało w Polsce 1,5 mln pracowników. W tym samym czasie w gospodarce pracowało nieco ponad 16 mln osób. To oznacza, że minimalne wynagrodzenie otrzymywało 9,3 proc. pracujących. Najwięcej zatrudnionych za pensję minimalną pracuje w handlu i naprawie pojazdów (401 tys.). Nieco mniej pracuje w przetwórstwie przemysłowym (291 tys.), budownictwie (225 tys.), transporcie i gospodarce magazynowej (120 tys.).Wiele z wyżej wymienionych branż to również te, w których szara strefa jest nadreprezentowana.Mamy wysyp ofert pracy w hotelach i restauracjachWedług Głównego Urzędu Statystycznego przeciętne miesięczne wynagrodzenie w 2020 roku wyniosło dokładnie 5167,47 zł brutto, czyli 3 731,70 zł na rękę. To dane roczne z całej gospodarki. GUS podaje również średnią krajową miesięcznie. Ale ta wartość jest liczona jedynie dla sektora przedsiębiorstw prywatnych (a więc z wyłączeniem administracji państwowej) i tylko dla tych przedsiębiorstw, które zatrudniają więcej niż 9 pracowników (a w najmniejszych przedsiębiorstwach zarabia się średnio mniej; do tej sprawy jeszcze jednak wrócimy).W marcu w sektorze przedsiębiorstw przeciętne miesięczne wynagrodzenie wyniosło prawie… 6 tys. zł brutto, mówiąc precyzyjniej 5929,05 zł. Można się spodziewać że jeszcze latem tego roku średnia krajowa przebije psychologiczną barierę 6 tys. zł.A teraz dane, które potwierdzają to, co wie nasz chłopski rozum.Najczęściej pod stołem zarabiają pracownicy zatrudnieni w najmniejszych firmach – właśnie tych do 9 pracowników. Aż 31 proc. osób zatrudnionych w najmniejszych przedsiębiorstwach dostawało w ten sposób część wypłaty. Z GUSu wiemy, że średnie pensje w mikroprzedsiębiorstwach (przynajmniej te na umowach) są żenująco niskie.W 2018 roku przeciętne wynagrodzenie w tej grupie przedsiębiorstw wynosiło niecałe 3100 zł brutto, czyli nieco ponad 2200 zł na rękę (przy średniej pensji w całej gospodarce wynoszącej niemal 4600 zł brutto). Dziś już wiemy, że spora część wypłat jest po prostu płacona pod stołem. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego pensje wypłacane w mikrofirmach pod stołem wynoszą 27 proc. oficjalnego miesięcznego wynagrodzenia.Rzućmy okiem jak to wszystko wygląda z perspektywy unijnej. Komisja Europejska porównała szare strefy we wspólnocie. KE badała – podobnie jak GUS – pracę nierejestrowaną, co oznaczało „wszelkie płatne działania zgodne z prawem, ale nie są zgłaszane władzom publicznym”. Według raportu w 2013 roku średnio w Unii Europejskiej wielkość szarej strefy w PKB wynosiła niecałe 8 proc. Najmniejsza szara strefa była w Wielkiej Brytanii (1,7 proc.), Niemczech (2,9 proc.) i w Holandii (3 proc.). Największa… w Polsce: 14,6 proc. Niewiele mniejsza niż u nas szara strefa była w Rumunii, na Węgrzech i w Bułgarii.Co ciekawe, według raportu Komisji Europejskiej istnieje silna odwrotna korelacja między wskaźnikiem jakości instytucji publicznych (wskaźnik koncentruje się na korupcji oraz bezstronności w dostarczaniu usług publicznych obywatelom), a ilością pracy nierejestrowanej.Mówiąc prościej: im mniejsze zaufanie do instytucji publicznych, tym większa szara strefa.Podobnie sprawa ma się z zaufaniem do władz: szara strefa jest tym większa, im mniejsze było owo zaufanie.Eksperci dostrzegają jeszcze jeden bardzo ciekawy związek: im WIĘKSZE wydatki publiczne na rynek pracy, tym mniejsza szara strefa. Może to wynikać z siły instytucji kontrolnych, odpowiedników naszego PIP, czy pieniędzy przeznaczanych na aktywizację zawodową. Najwyższa odwrotna korelacja występowała jednak między PKB na głowę a szarą strefą. O tym już wspominałem: im zamożniejszy był kraj, tym szara strefa była niższa.NIE JEST TAK ŹLE, ALE NIE JEST DOBRZEPo pierwsze: zarówno praca nierejestrowana, jak i część nierejestrowanych zarobków to uszczuplenie dla budżetu. PIE szacuje, że w przypadku pieniędzy wypłacanych poza umową budżet stracił tylko w 2018 roku 17 mld zł. Z innego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że redukcja o jeden punkt procentowy szarej strefy pozwoliłaby zwiększyć przychód sektora finansów publicznych o 3 do 6 mld zł.Po drugie: place wypłacane poza oficjalnym obiegiem są bardzo często uznaniowe. Szef zawsze może powiedzieć, że z jakiegoś powodu w tym miesiącu „premia” będzie niższa. A pracownik nie może absolutnie nic z tym zrobić. Wypłaty części pensji mogą również się opóźniać. I znów: pracownik nie ma możliwości dochodzić swoich praw. Koniec końców wcale więc nie musi być tak, że płacenie poza oficjalnymi rejestrami zawsze wychodzi na korzyść samym pracownikom. Paradoksalnie brak umowy i pieniądze spod stołu świetnie nadają się do dyscyplinowania siły roboczej. Bo jeśli nie wykona się kilku dodatkowych czynności, których wykonania akurat chce szef (ale, do których wykonania nie zobowiązuje nas umowa), to pensja może być niższa. Ktoś chętny na ryzyko?Po trzecie: z pensjami, zwłaszcza tymi niskimi, nie jest tak źle, jak moglibyśmy wnosić z oficjalnych danych Głównego Urzędu Statystycznego. To jest zresztą coś, co wielu z nas intuicyjnie przeczuwało: wiele z pensji minimalnych na rękę tak naprawdę nie jest pensjami minimalnymi właśnie dlatego, że dochodzą do nich „premie” w postaci pieniędzy wypłacanych pod stołem. Choć jasne jest, że w Polsce zbyt wiele osób zarabia niewielkie pieniądze zbliżone do najniższej krajowej, to jest ich mniej, niż wynikałoby to z GUS.Szkoda tylko, że dzieje się to poza rejestrowanym obiegiem, a budżet traci miliardy. Miliardy, które mogłyby zostać przeznaczone na lepsze usługi publiczne. Na te usługi, których kiepska jakość jest powodem nieufności części pracowników w instytucje państwa.Bądź z nami na bieżąco
Source link