NAJNOWSZE WIADOMOŚCI FINANSOWE
„Naturalne” kosmetyki z ropy naftowej. Jak nie dać się nabrać na tanią chemię?
Nawet 94 proc. składników pochodzenia naturalnego – krzyczą etykiety kosmetyków i domowej chemii. Nowy trend zyskuje popularność. Sęk w tym, że mianem kosmetyku naturalnego można określić wszystko. Jak więc wybrać dobry produkt?- Nie jest to łatwe zadanie – przyznaje Marcin Jurgielewicz, chemik, opracowujący składy kosmetyków i chemii domowej. Okazuje się, że w prawie nie funkcjonuje definicja kosmetyku naturalnego.- W praktyce każdy producent może napisać na opakowaniu, że jego produkt jest pochodzenia naturalnego. Na rynku funkcjonują jedynie pewne niepisane zasady, ale i one są bardzo różne. Jedni uznają, że kosmetyk naturalny ma zawierać połowę składników naturalnych, inni – że 95 proc. To pokazuje, że w rzeczywistości o produkt naturalny nie jest łatwo – mówi Jurgielewicz.Wszystko rozbija się więc o dwie kwestie: naturalne składniki i ich zawartość w produkcie. Zacznijmy od składników. Unijne wytyczne (nie będące jednak przepisem, którego trzeba przestrzegać) sprzed 20 lat mówią, że naturalny kosmetyk może powstawać ze składników pochodzenia roślinnego i mineralnego. Może też zawierać dwa rodzaje składników pochodzenia zwierzęcego – pszczeli wosk i lanolinę (czyli tłuszcz wytopiony z owczego futra).Kosmetyki Dr Ireny Eris za granicą. Polska marka robi furorę na innych kontynentach- Dodatkowo kosmetyki organiczne powinny zawierać te składniki pochodzące z upraw organicznych. Ale również tu nie ma ścisłej definicji, są tylko rynkowe praktyki – dodaje Jurgielewicz.Drugą kwestią jest pozostałe kilka procent składu kosmetyku czy preparatu do czyszczenia.– Jeśli na opakowaniu mamy napisane, że ponad 90 proc. składu to preparaty naturalne, to raczej można temu wierzyć. Ale jeśli chcemy używać produktu naprawdę dobrego, wysokiej jakości, to koniecznie sprawdźmy pozostałe kilka procent – mówi chemik.Okazuje się, że nawet w uznanych kosmetykach i chemii możemy znaleźć to samo, co w produktach masowych.- Świetnym przykładem jest parafina. Powszechnie używana w kosmetologii, jest produktem wytwarzanym z ropy naftowej. Wiele osób po prostu nie zdaje sobie z tego sprawy, bo parafina uchodzi za element tradycyjnej kosmetologii – mówi Jurgielewicz.Obecnie na cenzurowanym są przede wszystkim tzw. SLS-y, PEG-i i parabeny. SLS to detergent, który może podrażniać skórę. Z kolei parabeny pełnią rolę konserwantów. Z kolei PEG-i odpowiadają za gładkość produktu i jego konsystencję.Pewnym utrudnieniem dla konsumentów mogą być nazwy składników, podawane w wersji łacińskiej, co ma ujednolicić terminologię. Wspomniana już parafina może występować jako „paraffin”, „paraffinum liquidum”, „synthetic wax”. Podobnym produktem jest też „mineral oil” – również uzyskiwany z ropy. Wytwarza się z niej również wazelinę („vaseline” lub „petrolatum”) oraz często występujące w kosmetykach gazy: „isobutane” i „isopropane”.Warto też pamiętać, że skład jest podawany w odpowiedniej kolejności – od tych składników, które procentowo stanowią największą jego część.- Im coś jest wyżej na liście, tym więcej tego jest. I często pokazuje to jakość produktu. Bo jeśli na przykład w kremie mamy wodę, to niekoniecznie jest to krem dobry. Tak samo, jeśli w żelu do mycia konserwanty i barwniki są przed substancjami myjącymi – mówi Marcin Jurgielewicz.Ekspert radzi, by podczas kupowania kosmetyków kierować się atestami i certyfikatami różnych organizacji. Jest ich sporo, ale łatwiej nauczyć się kilku nazw certyfikatów, niż analizować w sklepie skład produktu, drukowany małą czcionką i po łacinie.Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Source link