NAJNOWSZE WIADOMOŚCI FINANSOWE
Skandal, w knajpach zabrakło piwa
W poszukiwaniu małego jasnego, wyruszyłem w miasto. Piwa nie znalazłem. Od groma było za to „materiałów szkoleniowych” z pianką. Spragnieni, nie tyle wspomnianych „materiałów”, co towarzystwa innych, byli ludzie, których spotkałem. Tłumy ludzi.Polecane przez autora:Otwarte bary w Warszawie można znaleźć na kilka sposobów. Niezawodne to interaktywna mapa, grupy na Facebooku i poczta pantoflowa.Jedne próbują obchodzić przepisy, organizując „szkolenia”, wynajmując stoliki, albo sprzedając jedzenie na wynos. Inne działają zupełnie otwarcie, bo ich właściciele nie mają już nic do stracenia.
Mikołaj Rej z Nagłowic: Jeść musisz, boś istota żywa. Pić możesz, boś człowiek
– Mam do wyboru: zamknąć się i zostać z długami albo spróbować i ewentualnie zapłacić karę – mówi właściciel jednej z otwartych restauracji. – Wolę spróbować.”Jak za prohibicji”Swoje otwarcie jeden z warszawskich pubów ogłosił na Facebooku. Wcześniej odwiedzali go tylko znajomi właściciela.Jest czwartek. W ścisłym centrum pustki jakby był środek nocy. A to przecież dopiero 18.Przez szkolenie przeszedłem, jak burza. Egzamin zdałem celująco. Należy się certyfikatŹródło: WP, Fot: Witold ZiomekOkna lokalu zasłonięte. Żeby dostać się do środka, nie trzeba tajnego hasła ani pukać w określonej sekwencji. Wystarczy pociągnąć za klamkę.W środku – inny świat. Tu czas jakby zatrzymał się w 2019 roku, kiedy nikt nie słyszał o maseczkach i dystansie społecznym.- Trochę jak za prohibicji, nie? – mówi Krzysiek, którego spotykam w kolejce do baru. – Takie piwko z dreszczykiem – dodaje i rozgląda się z lekkim niepokojem.Nad barem napis: „Materiały szkoleniowe”.Szkolenie z certyfikatemOficjalnie pub działa jako Piwna Akademia, a zawartość kufla to nie piwo, a właśnie „materiały szkoleniowe”. To sposób uniknięcie ewentualnej kary.Przy barze muszę zapłacić 10 złotych za szkolenie. Płacą też za materiały, które zużyję, spożywają je podczas edukacji.Na stolikach leżą „programy szkolenia”. Jest w nich na przykład „ćwiczenie ramion”, czyli nauka poprawnego chwytu szklanki i lub unoszenia kufla.Jest też „chmielowy spacer” – do baru i z powrotem.Od większości ludzi, z którymi rozmawiałem, słyszałem jedno: „Przyszliśmy, bo chcemy być z innymi”Źródło: WP, Fot: Witold ZiomekSą też kartki z „egzaminem” – jeśli wynik cię nie satysfakcjonuje, możesz powtarzać egzamin do skutku. Regulamin jest krótki. To prośba o trzymanie dystansu i podchodzenie do baru pojedynczo. Trzymać dystans trzeba, przecież nikt nie chce zakłócić innym „ćwiczenia ramion”.Płatność tylko gotówką.- W zasadzie to już się zamykamy, nie mamy nawet terminala – mówi smutno barman, gdy wręcza mi certyfikat ukończenia szkolenia. – Wcześniej otwieraliśmy na pół gwizdka, tylko dla znajomych. Teraz pierwszy raz ogłosiliśmy na Facebooku, że jesteśmy otwarci. I na weekend szykujemy duży event.Strach przed wirusemWracam następnego dnia, by sprawdzić jak duży będzie „duży event”. Okazał się nie duży, a gigantyczny. Ludzi jest tyle, że po materiały szkoleniowe trzeba stać nawet 40 minut.Ale atmosfera jest lepsza niż w jakikolwiek piątek przed pandemią. Nikt się nie kłóci, ludzie żartują, rozmawiają.- Boże, jak tu jest normalnie – zachwyca się Aneta, która pierwszy raz od kilku miesięcy wyszła na piwo z koleżanką. – W życiu bym nie powiedziała, że tak mi będzie brakować kolejki do baru i podpitych ludzi w knajpie.Pytam, czy nie boi się wirusa.- Umówmy się, to, co tu robimy, nie jest ani zdrowe, ani bezpieczne – odpowiada. – Ale jesteśmy ludźmi, musimy wyjść z domu, musimy się spotykać. Mnie już było bardzo źle.Wirusa boi się też Krzysiek, którego spotykam w kolejce do toalety. Jest niewiele krótsza niż ta do baru. W jego przypadku wygrała miłość do kraftowego piwa i tego konkretnego pubu.- Ludzie w naszym wieku (ma około trzydziestki) zaczynają umierać na to gówno, więc pewnie, że się boję – odpowiada. – Ale to moja ulubiona knajpa. Słyszałem, że ma się zamknąć, więc chcę zrobić cokolwiek, żeby do tego nie dopuścić.Trafił się jeden: „Zdejmijcie maseczki”Nie wszyscy jednak boją się wirusa.- Ja już miałem – mówi Marek, którego spotykam przy barze. – Nie polecam, paskudna choroba. No, ale podobno przez najbliższe trzy miesiące będę odporny, więc korzystam – śmieje się, podnosząc szklankę.Z kolei Andrzeja spotykam jeszcze przed pubem. Nie zdążył więc jeszcze zużyć „materiałów”, choć to, co mówi, wskazywałoby, że już wychylił małe co nieco.Mikołaj Rej trafił w „10”. Pod jego słowami podpisują się wszyscy korzystający z „materiałów szkoleniowych”Źródło: WP, Fot: Witold Ziomek- To tylko zwykła grypa jest – obwieszcza. – Nie noście maseczek!Pytam, czy zna kogoś, kto na koronawirusa zmarł.- Nie, ale znam takich, co chorowali – odpowiada. – Nic strasznego im się nie stało. Przyprowadziłem tu dzisiaj kolegę, który ma dwie restauracje i za chwilę zbankrutuje. Niech zobaczy, jak sobie ludzie radzą.Gdzie się podziały krzesła?Szukam innych otwartych barów i restauracji. Znajduję pizzerię.”Od początku pandemii, nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia, co postawiło nas w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Stanęliśmy pod ścianą. Mieliśmy wybór: albo zamknąć lokal na zawsze, albo otworzyć i działać normalnie” – czytam w poście, który właściciele zamieścili na Facebooku.- Pan z rezerwacji? – pyta odziana w maseczkę kelnerka, gdy tylko przekraczam próg lokalu. – Nie było? To przykro mi, nie mamy już wolnych stolików.Miejsc nie trzeba za to rezerwować w niewielkim barze z burgerami, po drugiej stronie Wisły. Jest tylko jeden problem – jeść trzeba na stojąco.Bo oficjalnie lokal sprzedaje jedzenie wyłącznie na wynos. Wisi nawet kartka z informacją, że konsumpcja w lokalu jest zabroniona.Przy każdym stoliku napis: „Miejsce dla oczekujących na zamówienie”. Krzeseł brak.”Zakazu” oczywiście nikt nie przestrzega. Wszystkie stoliki są pozajmowane, klienci popijają piwo w oczekiwaniu na burgera i frytki.Jedzenie dostaję w opakowaniu na wynos. Zjeść mogę przy stoliku.- Musimy sobie jakoś radzić – mówi właścicielka lokalu. – Ja się i tak bardzo cieszę, że w końcu mamy otwarte, że mogę porozmawiać z ludźmi. I tak w ograniczonym zakresie, ale to zawsze coś.Ludzie potrzebują kontaktuKolejny przystanek – restauracja na starówce. Wpadam na pół godziny przed zamknięciem kuchni.Nie ma już placków z gulaszem ani gnocchi z kurczakiem. Są ruskie.Barman z pubu w centrum: „Ludzie są otwarci, widać, że potrzebują kontaktu z innymi. Tworzy się bardziej rodzinna atmosfera”Źródło: wp, Fot: Witold ZiomekZajmuję ostatni wolny stolik. Po mnie przychodzi jeszcze kilka osób. Wszyscy czekają, nikt się nie denerwuje. Każdy rozumie.Powtarza się to wszędzie – tam, gdzie trzeba stać w kolejce do baru, przy oczekiwaniu na stolik, czy w lokalu, w którym trzeba jeść na stojąco.- Klienci są milsi, kiedy tak półlegalnie działamy – mówi właścicielka baru z burgerami. – Daje się zauważyć, że bardzo czekali na to, by wyjść z domu.Bo zamówienie burgera do domu, czy kupienie piwa w butelce, to nie to samo.- Ludzie są otwarci, widać, że potrzebują kontaktu z innymi. Tworzy się bardziej rodzinna atmosfera. Przełamuje się bariera stolika i rozmowy wykraczają poza wąskie grono znajomych – mówi barman z otwartego w centrum pubu.Barmanka ubrana w biały kitel, maseczkę i czepek, ku uciesze czekających w kolejce klientów, sprzedaje butelkowane piwo o nazwie Corona. Źle się kojarzy, ale nikogo nie odstrasza.- Tylko wypełnijcie te certyfikaty szkoleniowe, bo na zapleczu już siedzi sanepid – ostrzega.Goście z sanepiduOtwarcie lokalu to ogromne ryzyko. Nawet jeśli znajdzie się lukę w przepisach. Za nieprzestrzeganie obostrzeń grozi nawet 30 tys. złotych kary.- Codziennie mamy kontrolę – mówi właścicielka restauracji z burgerami. – Dlatego do 15 nie wpuszczamy nikogo na salę. Ale nie mamy wyjścia, albo to, albo bankructwo.Kontrola była też w pubie. I to w dzień, w którym na sali było rekordowo dużo klientów.Sanepidu nie było jednak w restauracji na starówce.- Działamy od tygodnia, jeszcze nikt się nie pokazał – mówi właściciel. – Ale liczymy się z tym, że przyjdą.Pójdziemy do sąduRestauracja na starówce przepisów obchodzić nie próbuje.- Restrykcje zostały nałożone bezprawnie, niezgodnie z konstytucją. Są już wyroki sądów, które to potwierdzają – mówi właściciel.Odnosi się przy tym do słynnego już wyroku sądu w Olsztynie, który unieważnił karę nałożoną na restauratora.Uzasadnienie brzmiało: „Żaden przepis upoważnień ustawowych zawartych w art. 46 ust. 4 i art. 46b ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi nie zawiera umocowania do określania w rozporządzeniu zakazów prowadzenia działalności gospodarczej. Rada Ministrów upoważniona była wyłącznie do wprowadzenia rozporządzeniem ograniczeń w zakresie korzystania z wolności działalności gospodarczej”.- Jeśli sanepid przyjdzie i nałoży na nas karę, to trudno, będziemy walczyć w sądzie – mówi właściciel restauracji.Nie wszyscy jednak mają siłę na to, by iść do sądu. Właściciel pubu w centrum miał cztery lokale. Został mu jeden. I 250 tys. złotych zaległego czynszu, do zapłaty w ciągu kilku dni.- Nie wiem, co będzie za tydzień. Może pójdę do więzienia za długi – mówi. – A może podpalę się pod Kancelarią Premiera, bo już takie myśli chodzą po głowie.Światełko w tuneluDo pubu w centrum Warszawy wracam po weekendowej imprezie, na której usłyszałem, że lokal zostanie zamknięty najprawdopodobniej w ciągu tygodnia.Przed wejściem stoi spory tłumek. Ludzie wyszli na papierosa.W środku tłok jeszcze większy niż w weekend. Ludzie, którym udaje się dostać do baru, kupują od razu po kilka piw, żeby nie stać w kolejce drugi raz.- Pojawił się nowy problem. Nie mamy pracowników – mówi barman. – Albo się boją, albo już znaleźli nowe zajęcie.Wygląda jednak na to, że lokal przetrwa trochę dłużej.- Kto wie, jak tak dalej pójdzie, to może się uratujemy – mówi barman. Zmęczony, ale szczęśliwy.
Source link